Z niesamowitym szeptem słowa spłynęły na świat Wymalowany barwami cienia, nie słyszałem Nie mogłem umiejscowić, nie wiedziałem jaki stan Za bardzo ważne, uważałem sprawy małe Miłość abstrakcyjna dla mnie jest, jak Dla was wiersze, tak bez sensu, moje Tylko niektórzy, przerzuwają, tak gorzki ich smak Myśli, życie, marzenia, to wszystko jest ulotnym zwojem Obudził się długopis, spojżał na mnie z odrazą Jak róźdżkę, przytknąłem go do serca W sekundzie, wiecznej, moje lustro namazał Aż na czarnym papierze, zabrakło miejsca
Słyszałem głosy, drzewa niespokojnego Kamienia, przez wieki, tak ranionego Piasku złocistego, tak długo nękanego Spotkałem i kruka, który czarny jak ja Całą prawdę na temat życia nędznego znał Do duetu, we dwóch, coraz głośniej prawdę wydzieralim Pod wiatr nieprzebytego fałszu, go rzucali I wysmarowani smolistymi znaczeniami zdarzeń Rozdzieramy nasze dusze do granic wytrzymałości Aż pękła w nas żyłka cierpliwości i marzeń A składowane w nas pokłady złości Wylewają się na świat eksplodują Czarnym atramentem, na papierze, znowu zapisuję...
|